Hej moi drodzy jogini, sportowcy, roślinożercy, wszystkożercy, osobnicy chcący zmienić swoje życie na zdrowsze i reszto braci, oto i ja – wasza blogerka marnotrawna. Przyznaję, że nie miałam ostatnio serca do pisania. Nie miałam zresztą serca do wielu rzeczy. Ale do pisania tutaj bardzo. Dużo się głowiłam nad procesem twórczym. Wiecie, postawiłam swoje stopy w progach AWF, coraz więcej ludzi tu zagląda, niebawem ( och remoncie skończ się!) ruszają moje zajęcia, a ja tak niefrasobliwie notuję. Zastanawiałam się zatem – czy nie powinnam blogować poważniej, używać trudnych słów, zapisywać poważnych zdań. Zrezygnować z kolokwializmów i dziwnych zwrotów, do których mam słabość. Niestety na myśl o takiej powadze odechciało mi się zupełnie wpisów. Pozwolicie więc, że pozostanę sobą, będę pisać tak jak lubię i mam nadzieję, że wszyscy poczują się lepiej.
Przyznam też, że nie miałam serca do jedzenia. Irytowały mnie moje liczne nietolerancje i ograniczenia, straciłam cały ten raw organic vegan healthy green zdrowie recipes zapał. W kółko myślałam o pizzy i czekoladzie. Zdrowe dni przeplatały się z niezdrowymi. Ciągle nie podjęłam decyzji co z glutenem – celiakii nie mam, nietolerancji, póki nie będę bogaczem, nie zbadam. Pozostaje mi zatem metoda prób i błędów, czyli stopniowe odstawianie i wizyta u dietetyka. 10 czerwca wybieram się jeszcze na wykład dotyczący zespołu jelita nieszczelnego (często spowodowanym nietolerancjami). Trochę już się zmęczyłam tematem żarcia, serio. Jednak wykluczenie czegoś z diety, bo się chce, a wykluczanie, bo nie można – to zupełnie inne sprawy dla psychiki. Chwilowo wrzucam na LUZ. Postaram się jeść jak najbardziej zdrowo i wegańsko, ale bez ciśnień. Potrzebuję odzyskać moje kulinarne natchnienie. Znalazłam dziś super nowe blogi i zamierzam nauczyć się robić fajne dania. Sezon sprzyja!
Na szczęście trening niezmiennie pozostaje moją miłością. Jest joga i pole dance. Trochę stretchingu. Powoli zabieram się za bieganie. Jak jest pogoda śmigam na drążki.Trzeba zrobić najlepszą formę w życiu! Taki oto cel przyświeca mi w najbliższym czasie.
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że idzie lato. Lato pachnące miętą, lato koloru malin, lato zielonych lasów, lato kukułek i czajek, jak mówi stara piosenka, którą wyłyśmy na obozach harcerskich. A wraz z latem słońce. Zaś ze słońcem spacery po lesie, fikołki na drążkach, światło do wieczora, niebieskie niebo, pikniki i imprezy pod chmurką. To zupełnie banalne, ale nie ma lepszego uczucia niż zmęczyć się na świeżym powietrzu, a potem coś zjeść. Ha, a to was zaskoczyłam!
Jest dobrze. Najbliższe miesiące z różnych powodów nie będą łatwe. Ale przecież i tak jest dobrze. Bo jutro na przykład trening i fajna sesja zdjęciowa. Bo w czwartek randka z mężem. Bo czerwiec. Tak właśnie myślę pijąc herbatę z pokrzywy i mięty (zaraz ktoś mi tu napisze, że to jakieś zabójcze połączenie i skończy się radocha) w ten chłodny wieczór. Problemy uwielbiają się piętrzyć, co ktoś wyzdrowieje, to zaraz inna osobistość zachoruje. Jeszcze nie wytrzeźwiałeś po weselu koleżanki z przedszkola, a już trzeba pocieszać kuzynkę piętnastej wody po kisielu, bo odebrała papiery rozwodowe. Do tego dochodzą nasze codziennie niechciejstwa, niechlujstwa, zaniki entuzjamu, mięśni i mózgu. Cóż, życie. Trzeba to godnie przetrwać moi drodzy i śmiać się kiedy tylko się da. Lato i maliny na pewno w tym pomogą. Zresztą, co ja się tu mądrzę o życiu, przecież ja nic nie wiem.
Foto: Wojciech Stachura
Pozostań sobą w tym pisaniu, taką Cię uwielbiam :).
Też mam ostatnio problem z weną i z czasem… I z pogodą trochę też, bo blokuje mi zrobienie paru rzeczy… Trzeba przeczekać, nie ma innej opcji…
Dziękuję! :))) Przeczekujemy. A potem robimy piknik.
Jestem nowa na tym blogu i czytam Ciebie z przyjemnoscia.Podzielisz sie tymi znalezionymi blogami?Moze i ja naucze sie czegos nowego w kuchni.Pozdrawiam
Hej, bardzo mi miło :) jasne, zrobię osobny wpis z blogami.
Widać, że masz w sobie pełno pozytywnej energii :)