Pole dance – przygód na rurce ciąg dalszy

Nic się nie zmieniło. Nadal uparcie uczęszczam na zajęcia pole dance. Jak to w sporcie bywa, moja relacja z rurą czyli pionowym drążkiem pełna jest wzlotów i upadków. W drodze na trening towarzyszą mi różne uczucia. Najczęściej jestem podekscytowana. Unoszę się nad chodnikiem otoczona tęczową aurą.  Gotowa na podskoki, pompki, deski, rozciąganie i nowe tricki, z radością sunę w stronę szkoły tańca. Bywa też zupełnie odwrotnie. Jadąc autobusem surowo marszczę brew i drżę ze strachu o to, czy tym razem nie spadnę z tego strasznego przyrządu. Myślę o tym, jak bardzo bolą niektóre figury i czy na pewno niezbędne są mi do życia zabójcze ćwiczenia na brzuch. Na szczęście, w drugim przypadku, jestem w stanie opanować swój krnąbrny umysł i udaje mi się dotrzeć na zajęcia. To najważniejszy krok. Po wejściu na salę wszystkie wątpliwości znikają i czuję, że to najlepsze miejsce w jakim mogłam się znaleźć.

Po energicznym przeskakaniu piosenki Who run the world, co stanowi tradycyjny początek rozgrzewki, czuję się już jak królowa życia. Po 20 minutach ćwiczeń ogólnorozwojowych przechodzimy do rureczek, na których zazwyczaj musimy zrobić jeszcze kilka siłówek czyli różnych podciągnięć. A potem zaczyna się prawdziwa zabawa ( tudzież praca)! Uczymy się obrotów i figur. Wszystkie nowe tricki grupa przyjmuje raczej nieufnie. Na słowa : dobra, to teraz zrobimy małą wprawkę, wymieniamy z koleżanką porozumiewawcze spojrzenia. Małe wprawki naszej trenerki szybko zamieniają się w coś, co początkowo wydaje się absolutnie niemożliwe do wykonania. Grawitacja? Phi!
Pełne niedowierzania próbujemy zawisnąć głową w dół albo utrzymać się w powietrzu za pomocą chwytu trochę pod pachą, a trochę na boku. Jedna próba, druga, trzecia i tadaaaam coś wychodzi! Jest satysfakcja!
Za chwilę minie pół roku na rurce! Przybyło mięśni, ale w tym sporcie siły nigdy nie za mało, więc pracujemy dalej. Kilka figur, których właśnie się uczymy  przyprawia mnie o dreszcze. Moja głowa nie potrafi zaakceptować faktu, że da się  zaczepić kostką,  łydką, ścisnąć kolana  i najzwyczajniej w świecie wisieć do góry nogami. To moje wyzwanie na najbliższe tygodnie.

Miejsce zajęć i trenerka mych radości i strachów: Oh lala i Kasia Bigos. Love!

7 thoughts on “Pole dance – przygód na rurce ciąg dalszy”

  1. najlepsze jest to, że na niektórych zdjęciach (tak jak tutaj na pierwszym) to wszystko wygląda tak, jakbyś ledwo dotykała tej rurki!!! tak od niechcenia – ot zawisnę sobie w pozie baletowej jak gdyby nigdy nic ;)

    1. It’s more expensive bringing someone over with crdeentials and a resume. I know people who require a college degree when bringing someone over from different countries to help with their children.

  2. Pole Dance przeżywa chyba ostatnio jakiś boom, ciągle widzę na blogach, że dziewczyny ostro ćwiczą, a co najfajniejsze idzie im coraz lepiej :). Osobiście podziwiam, te wygibasy muszą kosztować sporo zaangażowania i jeszcze więcej cierpliwości, ale efekty są niesamowite. widziałaś może filmiki z zawodów? Tam to dopiero wymiatają :).

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *