Im dłużej ćwiczę jogę, tym jestem pod większym wrażeniem jej działania. A wszystko zaczęło się od fascynacji akrobatycznymi umiejętnościami joginów. Poszłam na zajęcia astangi – bardzo wymagającego stylu. Chciałam szybko robić postępy, przeciążałam swoje ciało. Przyszła refleksja – hm, chyba jednak nie chodzi o to, żeby jak najszybciej zrobić szpagat i drapać się po nosie małym palcem u nogi.
Na kursie nauczycielskim w Indiach odkryłam, że joga jest nie tylko cudownym ćwiczeniem fizycznym. Stając na macie możemy też zafundować sobie prawdziwą podróż wgłąb siebie. Co to niby znaczy? Podróż do wnętrza siebie brzmi podejrzanie. New age’owe brednie? Tekst z okładki magazynu dla pań?
A gdyby tak odciąć się od tych skojarzeń i zaufać, że czasem naprawdę dobrze się zatrzymać, żeby poobserwować swoje ciało i myśli? Uwierzcie, wiele lat zajęło mi przekonanie się do praktykowania asan. Mój mózg uwielbia się nakręcać. Uwielbiam tańczyć. Pójść na zajęcia, gdzie przy akompaniamencie donośnego bitu instruktor pokrzyczy, a ja potem nie wiem jak się nazywam, ale energii mam za troje. Lubię jak trening przyspiesza krok i myśli.
Czy warto jednak bez końca biec? Odkryłam, że joga może mi dać coś niezwykłego – chwilę koncentracji, ciszy, spokoju. Nie musi być nudna – uwielbiam dynamiczne style. Jednak niezależnie od rodzaju – na tych zajęciach trzeba się skupić na sobie, swoim oddechu, swoim ciele i myślach. Nie ma ucieczki. Nie ma zapomnienia w głośnej muzyce.
Siła i rozciągnięcie nie biorą się tylko z robienia pompek i pogłębiania skłonów (choć chwalę te ćwiczenia bardzo). Równie ważne jest czucie i świadomość ciała. Można być bardzo wysportowanym i nie czuć należycie, co tak naprawdę się robi. Zajęcia jogi to idealny moment, żeby zastanowić się co się dzieje z łopatką w trakcie skłonu. Czy kolana na pewno nie wchodzą w przeprost? Czy leżę prosto? Może nieświadomie skręcam się w jakąś stronę? Dobra świadomość ciała jest niezbędna, żeby być sportowym mistrzem. Nie nabędziemy jej na zumbie czy innych szalonych treningach.
Ponadto mieszkam w mieście, codziennie atakuje mnie hałas, tłum ludzi, newsy, fejs, tysiące bodźców. Joga w tych warunkach zapewnia higienę umysłu. Przyznam, że z czasem przekonuję się do najspokojniejszych wersji praktyki asan. Mam wtedy czas, żeby zostać w pozycji, żeby się skupić na oddechu i tym co mi się dzieje w głowie. Nie ma wymagań – robię ile umiem, jak najlepiej potrafię. Mam sobie robić dobrze, a nie dowalać. To relaksuje. Powoduje tajemniczy uśmiech na twarzy. Mój mózg zdaje się mówić bejbe, dziękuję Ci za tę niespotykaną równowagę!
A TUTAJ, Aguincredible – kobieta o stu twarzach i sportowym zacięciu – napisała jak jej się tam podobało.
„Mój mózg zdaje się mówić bejbe, dziękuję Ci za tę niespotykaną równowagę! ” ten tekst na końcu dla mnie wygrywa wszystko :)
Dzięki za zarażenie tą mądrością, motywację i czekam na kolejną jogę na trawie!
Świetny wpis w twoim blogu napisany chyba jednym jogowym tchem, bardzo bardzo pozytywny. Joga na trawie… kusi :)